Temu Panu już dziękujemy


Nie ma dla książki gorszej hańby, niż świadome porzucenie lektury


Pomnik Cesarzowej Achai

Andrzej Ziemiański 





Eksperymentalny okręt podwodny O.R.P ,,Dragon" pod banderą Rzeczpospolitej ginie podczas testów, a naszym zadaniem jest śledzenie losów jego załogi. Żelazny potwór zupełnie przypadkowo odnajduje się, lecz nie w świecie, który zna. Polacy poznają w nowym środowisku młodą Kai, będącą uczennicą szkoły dla Czarodziejek. Brzmi ciekawie, nieprawdaż? Dwa różne światy zderzają się ze sobą na zasadzie kontrastu. 
Ponadto dane nam jest obcować z Shen, ochotniczką do elitarnych wojsk specjalnych Cesarstwa, której droga prowadzi wprost na front.
A jak to jest naprawdę? 



Istnieją tytuły, które naprawdę dobrze się zapowiadają, lecz na tym się kończy. Z przykrością stwierdzam więc, że Pomnik Cesarzowej Achai jest dla mnie dobrą książką tylko w temacie swojego konceptu, gdyż przez koszmarne wykonanie nie mogę nazwać jej dziełem wartym uwagi.

Nie pomylę się chyba, jeżeli stwierdzę, że opisy otoczenia są potrzebne, nieprawdaż? Ułatwiają nam immersję ze światem, pobudzają wyobraźnię, pomagają lepiej wczuć się w lekturę. A co, jeżeli powiem wam, że w Pomniku Cesarzowej praktycznie nie ma opisów świata przedstawionego? Występują, oczywiście, aczkolwiek równie dobrze mogłoby ich nie być, gdyż w swojej formie nic do powieści nie wnoszą, a tylko niepotrzebnie ją wydłużają.
Język, którym posługuje się Ziemiański również mnie nie zachwycił. Mógłbym nazwać go wulgarnym w swej prostocie, gdyż niektóre strony wydają się być wyjęte wprost z kajeciku jedenastolatka. Proste i zazwyczaj krótkie w swym wybrzmieniu dialogi kolą w oczy, przypominając rozmowy klienta ze sklepikarką.

- Dwa piwa poproszę.
- A dowodzik jest? 
- Nie ma. 
- To nie sprzedam.
(Dramatyczna pauza) 
- Dobrze, to przyjdę za dwa lata. - wychodzi. 


Jest to oczywiście wersja mocno podkręcona, aczkolwiek emocje zawarte w książce bardzo kojarzą mi się z tymi zawartymi powyżej.
Nie jest to więc tytuł dla ludzi oczekujących głębokich rozmów i charakterów, gdyż to właśnie dialogi kreują zazwyczaj bohaterów, do których przejdziemy zaraz. Na końcu rozprawiania o języku wypadałoby również powiedzieć o zwykłej sztuczności od niego bijącej. Nie sztuką jest bowiem wystukać na klawiaturze ciąg liter. Znacznie trudniejsze od tego jest sprawienie, by ów litery brzmiały wiarygodnie.

Wspominałem o bohaterach... Niestety, tutaj również nie mam nic pozytywnego do powiedzenia. O ile na początku mamy jeszcze nadzieję, że pojawi się ktoś ciekawszy od głównych postaci, to po pewnym czasie rozczarowujemy się, dostając przed siebie charaktery jeszcze bardziej odpychające, które nawet nie silą się, by wypaść jakkolwiek ciekawie. Odnoszę wrażenie, że autor podpiął pod każdą postać z dwie, może trzy cechy główne i trzymał się ich uparcie. Chyba wszyscy zasługują na miano płytkich i tekturowych, gdyż żadna persona nie wywarła na mnie zainteresowania. Jestem w stanie stwierdzić, że nawet bym się nie zezłościł jakoś specjalnie, gdyby wszyscy dostali kataru i umarli. Ogromny minus, przeogromny. 

Warto rozprawić się także z tym, z czego słynie Ziemiański, czyli obrzydliwego wręcz podejścia do cielesności. W książce mamy nieprzyjemność poznawania wątku Shen szkolącej się na elitę wojska Cesarstwa. Wszystko ma ponoć odbywać się w spartańskich warunkach na wyspie pełnej niebezpieczeństw, z której każdy chce uciec... Spodziewacie się ciekawej walki o przeżycie? Rozczaruję was, jedyne, co dostaniecie, to masa zbędnych wulgaryzmów, którymi autor chciał pokazać rygor wojska (a wyszło jak wyszło), oraz rozmowy o onanizowaniu się. Tak, dobrze usłyszeliście, o onanizowaniu się.
A żeby było jeszcze śmieszniej, całemu szkoleniu poświęcone jest znacznie mniej uwagi, niż późniejszej scenie w burdelu, w którym to wszystko musiało być jakoś tak dziwnie dokładniej opisane. Przypadek? Nie sądzę.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że Ziemiański to erotoman i teraz muszę się z tym zgodzić. Ciało ludzkie można opisać ładnie i subtelnie, lecz ten Pan chyba o tym nie wie, tworząc wątek wyspy i szkolenia tylko po to, by móc pisać o grupach spoconych dziewczynek. W pewnym momencie porzuciłem ten temat, gdyż przypominał on losy słodkich idiotek z filmów o amerykańskich szkołach. Niepotrzebnie przeseksualizowany, zbyt wulgarny. Czasami odnosiłem wrażenie, że 1/3 danej strony stanowią przekleństwa, które w sumie do niczego nie służyły... Przecież wojsko nie polega chyba na tym, by przyjąć na klatę pięć wiązanek oszczerstw w pięć sekund, prawda? Oj nie ładnie, Ziemiański, nie ładnie.

Podsumowując... Pomysł dobry, naprawdę byłem ciekaw, jak potoczą się losy bohaterów. Trwało to do momentu, w którym doszło do mnie, że większość z nich to płaskie dykty, a ja oglądam przedstawienie bez prawdziwych aktorów. Od pewnego momentu historia dłużyła się już tak bardzo, że uznałem dalszą lekturę za stratę czasu i rzuciłem książką, co nie zdarza mi się często.
Jak już wspominałem, było to moje pierwsze spotkanie z Andrzejem Ziemiańskim i szczerze mówię, że nie dostanie ode mnie drugiej szansy. Może, gdyby było to napisane w formie bloga... Ehh... Co ja gadam, jest wiele ciekawszych opowiadań w internecie. Do tego konceptu potrzebna jest po prostu inna osoba. Persona, która nie napisze, że;

,,Marynarzy nikt nie sprawdza"

Tylko po to, by parę stron dalej rzucić coś w rodzaju

,,Wszyscy są dokładnie sprawdzani wraz ze swoimi rodzinami"

To co w końcu? Są sprawdzani, czy nie?


Zresztą, jakoś mi się nie chce wierzyć, by nie byli sprawdzani, skoro służą na TAJNYM OKRĘCIE PODWODNYM, pierwszym w historii w dodatku. 

Mógłbym jeszcze pisać i się żalić, ale trzeba znać umiar. Panu Ziemiańskiemu mówię PaPa. Bardzo się cieszę, że mogę w końcu wziąć się za lekturę czegoś wartego uwagi. 


Ocena na Lubimyczytać - 2/10 (Tylko z powodu konceptu) 

1 komentarz:

  1. Nie nie nie i jeszcze raz nie. Czytałam pierwszą trylogię o Achai i... no nie XD

    Pozdrawiam
    To Read Or Not To Read

    OdpowiedzUsuń