Muza

Jessie Burton stała się jedną z moich ulubionych autorek po lekturze ,,Miniaturzystki". Nie dziwota więc, że na wieść o wydani jej drugiej powieści tytułowanej ,,Muzą" podskoczyłem z radości. Bałem się jednak, że nowe spotkanie z Burton zmieni moją opinię o niej. Jak zakończyła się jej ponowna wizyta w moich skromnych progach? Zapraszam do recenzji. 



Rok 1967 - tajemniczy obraz trafia do Londyńskiej galerii sztuki, gdzie z miejsca budzi kontrowersje i przywołuje od lat skrywane sekrety. Nowo zatrudniona stenopistka - Odelle Bastien zostaje wmieszana w burzę zrodzoną dookoła nazwiska twórcy obrazu jak i jego historii.
Z drugiej zaś strony cofamy się w przeszłość, sięgając roku 1936 i słonecznej Andaluzji, by poznać historię Harolda Schlossa, wiedeńskiego żyda, jego urodziwej żony Sary i niezwykle uzdolnionej córki - Oliwii. 
Jakie tajemnice odkryje Odelle? Czy historia zapisana na płótnie rzeczywiście przedstawia narzuconą przez obserwatorów interpretacje? Co kryje się pod warstwami farby i czasu?


Opowieść podzielona jest na dwie linie czasowe prezentowane nam naprzemiennie i bardzo się cieszę, że zrobiono to dobrze. Jeden rozdział pozostaje niedomknięty, by wszystko dało się dopowiedzieć w następnym, dziejącym się w przeszłości. Przy takich zabiegach bardzo łatwo o wprowadzenie niepotrzebnego chaosu, utrudniającego lekturę, dlatego mocno obawiałem się tego aspektu. Jednak, jak się później okazało, zbędnie. 

Jessie Burton znów przedstawia nam historię z tajemnicą, niedopowiedzeniem, półprawdami. Niczym w ,,Miniaturzystce" dużą rolę odgrywają uczucia i powiązania pomiędzy bohaterami, ich waśnie, uniesienia, problemy. Znowu uwaga skupia się na przedmiocie jakim w ,,Miniaturzystce" była replika domku.
I tutaj można dostrzec jeden problem / zaletę w zależności od tego, czego oczekiwaliśmy. Jeśli podobała Ci się ,,Miniaturzystka" i oczekiwałeś doświadczyć jej więcej w nowym dziele Jessie Burton - będziesz zadowolony. Oba tytuły mają bowiem dużo cech wspólnych, nie rzucających się jednak w oczy, będących przykrytych nową, odmienną historią. Na początku może się nawet zdarzyć, że postacie z ,,Muzy" wydadzą się podobne do tych zaprezentowanych w ,,Miniaturzystce", lecz to odczucie rozmywa się z biegiem historii. 

Wydarzenia przedstawione na stronicach tej cudnie oprawionej powieści potrafią wzbudzić w czytelniku emocje, a im bliżej końca, tym jest ich więcej. Jessie Burton nakreśliła postacie w sposób, który umożliwia nam zżycie się z nimi, choć ubolewam nad tym, że niektóre naprawdę ciekawe osobowości zostały troszkę przyćmione przez inne. To właśnie z powodu owego przywiązania się do bohaterów możemy odczuwać wszystko razem z nimi, czerpiąc z historii jak najwięcej. 

Muszę jednak wspomnieć, że postacie wydały mi się często zachowywać nieracjonalnie, wręcz nienaturalnie. Podczas lektury odkładałem książkę, by zadać sobie pytanie ,,Dlaczego to robisz? Dlaczego właśnie zdarzyło się coś niezwykle ważnego, a dwie strony dalej Ty sobie dalej nic z tego nie robisz? Głupia jesteś, czy udajesz? Ughh", machając przy tym rękoma, hah. 
Może to i dobrze? To w końcu oznaka wciągnięcia się w lekturę, przeżywania historii. Wszystko zależy od miejsca, z którego patrzymy. 

Akcja powieści rozwija się stałym tempem, zmierzając powoli do finału. Nie napotkałem momentu, w którym cokolwiek wydałoby mi się dłużyzną. Znów mogłem cieszyć się poczuciem tego, że każde zdanie dane mi przeczytać jest potrzebne. 
Jessie Burton funduje nam kilka uniesień, nagłych zwrotów akcji, których możemy się domyślić, jeśli tylko połączymy parę szczegółów sprytnie ukrytych w dialogach. Nie jest to jednak łatwe, gdyż olśnienie i tak spływa na nas dopiero w chwili odkrycia wszystkich kart. 
Powieść Burton nie wynudziła mnie więc w najmniejszym stopniu, poszanowała mój czas i zapewniła piękną rozrywkę, a to przecież ważne w literaturze. 

I aby nie było za słodko - jest w ,,Muzie" jeden minus, który bardzo mnie zniesmaczał. Dostajemy historię pięknego obrazu, opisy wzgórz zalanych słońcem, artystyczną otoczkę po to, by po chwili usłyszeć o tym, że... Że ,,wszedł w nią" w nocy. Tak, jakbym nie mógł sam się tego domyślić po wcześniejszym opisie. Takich sytuacji w książce jest parę, a ja podczas ich poznawania czułem się tak, jakbym wszedł do luksusowej restauracji spodziewając się kawioru, a dostał hamburgera z maca. Nie wiem co Wy, drodzy czytelnicy uważacie na temat opisów stosunków, ale według mnie sztuka ich kreowania nie polega na samym opisie aktu, a takim operowaniu słowem, by czytelnik nie musiał czytać o tym, jaka ona jest mokra i chętna. Według mnie znacznie lepiej jest, gdy oferuje się nam niejednoznaczne zdania nie odciągające nas od piękna reszty treści. Nie muszę przecież czytać o tym, jakie ruchy językiem wykonuje, ważna jest sytuacja, którą łatwo opisać odpychająco, zamiast faktycznie wykreować z niej coś godnego reszty treści książki. 

Cała reszta została opisana pięknie. Książka dostarcza nam wielu cudnych scen zasługujących na przeniesienie ich do formy filmu. ,,Muza" byłaby bardzo urokliwym obrazem, jeśli mogę to tak określić. Oczywiście wszystko zależy od wyobraźni, lecz ja rozpływałem się momentami, mogąc obserwować pracownię malarską na poddaszu, pola Andaluzji, Londyn w deszczu. 

Czy ,,Muza" jest lepsza od ,,Miniaturzystki"? 
Oba tytuły mają swoje wady oraz cechy wspólne, a każdy z nich miał u mnie wysoko postawioną poprzeczkę i jestem w stanie niepewnie powiedzieć, że na chwilę obecną ,,Miniaturzystka" ciągle stoi na pierwszym miejscu.
Możliwe, że to przez formę, którą zastosowano w ,,Muzie". Dwie linie czasowe serwowane nam przemiennie nie pozwalają zżyć się z bohaterami tak mocno, jak w poprzedniej powieści Burton. Nie kryję się również z tym, że ramy historyczne ,,Miniaturzystki" po prostu uwielbiam, czego nie mogę powiedzieć o latach sześćdziesiątych.  





5 komentarzy:

  1. Jestem bardzo ciekawa tej książki :) Świetna recenzja :)
    Obserwuję! Zapraszam do siebie goszaczyta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam "Miniaturzyska", więc nie mam porównania. Jednak dla mnie "Muza" jest piękną historią. Mimo, że bohaterzy zachowują się czasami irracjonalnie to jednak pasuję to do ich statusu społecznego. Co do opisów stosunków nie mam chyba takich odczuć jak ty, według mnie zostały opisane ze smakiem, a nie jak z taniego erotyka. Myślę, że teraz powinnam przeczytać kolejną książkę autorki i zobaczyć, czy też mnie tak zachwyci. :)

    Pozdrawiam,
    Magda z Dwie strony książek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że zachwyci, bo fanów Burton nigdy za wiele, hah! Stosunki to dosyć specyficzny temat, bowiem każdy odczuje je nieco inaczej. Wszystko zależy od czytelnika i jego gustu. Również pozdrawiam c;

      Usuń
  3. Ciągle mi się ciężko za nią zabrać... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do tej książki przyciąga mnie jedynie przecudowna, śliczna okładka, choć muszę przyznać, że lubię postaci, z którymi można się zżyć.

    OdpowiedzUsuń